Kolejna już z kolei impreza Kund Portowych stała się historią... I to jaką historią!
Piątek:
W piątkowy wieczór punktualnie o godzinie 18:00 wszyscy chętni uczestnicy spotkali się na terenie zarządzanego przez Lasy Państwowe kompleksu „Wilczy Szaniec”, by pośpiesznie rzucić bagaże i ruszyć w pierwszą przygodę zaplanowaną przez Kapitana. Po 30 minutach jazdy dotarliśmy do starej poniemieckiej śluzy „Leśniewo Górne". Wysoki na 20 metrów betonowy kolos zrobił na każdym ogromne wrażenie... ale nie o to w tym wszystkim chodziło, nie o zwiedzanie... dzięki uprzejmości ekipy z Parku Linowego Leśniewo, park był otwarty tego dnia trochę dłużej. Na tyle dłużej by każda Kunda zdążyła założyć uprząż, wdrapać się na szczyt śluzy i zjechać 120-metrową tyrolką na sam dół. Nie było osoby, na której nie zrobiło to wrażenia. Tak napakowani endorfinami ruszyliśmy z powrotem do obozu w Wilczym Szańcu, by uzupełnić płyny i utracone kalorie podczas długiej podróży w jeden z najdalszych i najdzikszych zakątków Polski, jakim są Mazury.
Sobota:
Niestety nie dla wszystkich była to noc przespana. Na godzinę 02:00 zaplanowany był start koronnego dystansu 100 km+. Sama myśl, by o tej godzinie stawić się na starcie i ruszyć w stronę starych, podobno nawiedzonych bunkrów, następnie bagien, lasów, bezkresnych pól czy ciągnących się kilometrami nasypów kolejowych sprawia, że odechciewa się biegania. Może z tego powodu nie wszyscy zapisani śmiałkowie mieli odwagę wystartować? Punktualnie o drugiej, tradycyjnie już, polał się słodki Rum a uczestnicy po takiej rozgrzewce ruszyli wprost w otaczającą ich ciemność. Kolejnym dystansem było 50 km. Start biegu oraz marszu odbył się o godzinie 09:00. Ciepłe, poranne promienie słońca nie zwiastowały tego, co pogoda zaplanowała im na ostatnich kilometrach. Niczego nieświadomi ruszyli w trasę, mając w ustach znany już wszystkim posmak rozgrzewającego płynu, który testowali przy ognisku uprzedniej nocy. Na koniec, o godzinie 13:00 wystartował Półmaraton. W tym biegu wzięła udział największa ilość uczestników. Wyznaczona trasa zaczynała się od labiryntu bunkrów, gdzie wielu straciło orientację i jedyne co odróżniało ich od turystów to bałagan w oczach. Po kilku zawijasach ruszyli w dalszą drogę dookoła jezior i lasów. W pewnym momencie, kiedy już wystartowały wszystkie dystanse a każdy znajdował się na trasie, niebiosa otworzyły się i przez 30 minut lało jak z cebra... nikomu nie uszło to na sucho. Limity czasowe były ustalone w taki sposób, by o godzinie 17 każdy dotarł już do mety... A na mecie wcale się impreza nie kończyła. Ona się dopiero zaczynała. Stół aż pękał od kiełbas, karkówki, serów, czy ciast. Nie zabrakło też trunków, które w odpowiedniej dawce sprawiały, że każdy z coraz to większym zapałem opowiadał o przygodach, które spotkały go na mazurskich bezdrożach.
Niedziela:
O poranku, z uśmiechem na ustach po aktywnie spędzonym weekendzie każdy zjadł syte śniadanie, wypił kawę, spakował bagaż i ruszył w drogę powrotną do domu mając w głowie wszystkie te piękne wspomnienia, które zarezerwowane są jedynie dla tych, którzy tam byli.
W ramach eventu ŻELAZNY KRZYŻ odbył się bieg/NW na dystansach 21, 50, 100 km+.
Sprawdź nas: